piątek, 5 września 2014

Melduję: Misja zakończyła się niepowodzeniem, no... może nie całkiem


To jak próba osiągnięcia nieosiągalnego, zdobycia bez aklimatyzacji wysokiego szczytu, czy chodzenie po księżycu bez skafandra.
No może ciut przesadziłam, ale zależało mi na efekcie wow:)

A już tak, żeby podać przykład ze swojego ogródka – tak to słowo, akurat idealnie tu pasuje – bo będzie o  fizycznie istniejącym, prawdziwym ogródku – który, mam nadzieję, że tylko na razie, jest tworem nieosiągalnym, niemożliwym do zdobycia bez aklimatyzacji.

To już pewne, w tym roku zdecydowanie przeceniłam swoje możliwości. Ogródek to moja pięta achillesowa, ale całkowitej winy nie przypisuję tylko sobie.

Pocieszam się, że ten doglądany tylko od czasu do czasu to pomysł bardzo ryzykowny i po prostu niemal niemożliwy do realizacji.

Bo jak ocenić stan następujący:
1. Kilkanaście krzaków pomidorów, które pięknie rokują, rosną w dziesiątkach i jeszcze jak są zielone to myślę sobie:

- Jak my je przejemy?

Ale po chwili wyobrażam sobie już soki, przeciery i sama nie wiem co jeszcze…

Tymczasem one, kiedy tylko mogłyby się nadać do tych przetworów i na kanapkę zaczynają bezczelnie i to dosłownie wszystkie dostawać czarnych plam, a na koniec spadają z krzaków.

Przepraszam jeden jedyny się uratował, ale nie zjedliśmy go w uroczystej atmosferze. Po prostu pokroiłam go, któregoś dnia na śniadanie.

2. Dwa podejścia do przesadzenia, wysianych wcześniej w doniczkach ogórków. Po tygodniu lub dwóch nieobecności, mimo, że zasadzone pod włókniną, po prostu nagle znikają. Szukam, rozglądam się i nie znajduję nawet najmniejszego śladu po tych dorodnych już sadzonkach. Druga próba wygląda identycznie.

3. Owszem był bób, ale gdybym miała zrobić uczciwy rachunek sumienia to z tego, który wyrósł i rokował - zjedliśmy może ¼ bo resztę obsiadły mszyce i były robaczywe.
Choć przyznam, że ten, który przygotowałam na maśle z czosnkiem był przepyszny.

4. Z tym, że jeszcze w okresie wzrastania zniknęły mi wszystkie zioła, cebula, pietruszka, szczypiorek, rzodkiewki, brokuł i kalafior – w sumie już się pogodziłam.

5. Zaskoczyła mnie za to cukinia, która w poprzednim roku udała się bardzo dobrze, a w tym było jej jak na lekarstwo.

Wyliczam swoje porażki, ale przyznam, z każdym pisanym tutaj słowem zaczynam uświadamiać sobie, że tego sezonu wręcz nie wolno mi zaliczyć do tragicznego. Bo kto jadł pyszny słodki groszek, chrupiącą sałatę, barszcz z własnej botwinki z marchewką wyrwaną z własnej ziemi i dla pociechy zerwał kilka truskawek?


Nie, no jak widzę, nie było jeszcze tak źle. Byle do przyszłego sezonu, kto wie może będzie zdecydowanie lepiej.




Te udane plony:), zdj. Baba na wsi



2 komentarze:

  1. Od kilku miesięcy mieszkam na wsi, i uczę się wiejskiego życia. Razem z mężem prowadzimy niewielkie gospodarstwo. Myślę, że metoda prób i błędów, nie zawsze jest najlepsza. Czasem warto trochę więcej poczytać na dany temat.

    OdpowiedzUsuń
  2. O widzisz cenna uwaga:) I wezmę ją sobie do serca. Dzięki:)

    OdpowiedzUsuń