To jak próba
osiągnięcia nieosiągalnego, zdobycia bez aklimatyzacji wysokiego szczytu, czy
chodzenie po księżycu bez skafandra.
No może ciut
przesadziłam, ale zależało mi na efekcie wow:)
A już tak,
żeby podać przykład ze swojego ogródka – tak to słowo, akurat idealnie tu
pasuje – bo będzie o fizycznie
istniejącym, prawdziwym ogródku – który, mam nadzieję, że tylko na razie, jest tworem
nieosiągalnym, niemożliwym do zdobycia bez aklimatyzacji.
To już pewne,
w tym roku zdecydowanie przeceniłam swoje możliwości. Ogródek to moja pięta
achillesowa, ale całkowitej winy nie przypisuję tylko sobie.
Pocieszam
się, że ten doglądany tylko od czasu do czasu to pomysł bardzo ryzykowny i po
prostu niemal niemożliwy do realizacji.
Bo jak
ocenić stan następujący:
1. Kilkanaście
krzaków pomidorów, które pięknie rokują, rosną w dziesiątkach i jeszcze jak są
zielone to myślę sobie:
- Jak my je przejemy?
Ale po
chwili wyobrażam sobie już soki, przeciery i sama nie wiem co jeszcze…
Tymczasem
one, kiedy tylko mogłyby się nadać do tych przetworów i na kanapkę zaczynają
bezczelnie i to dosłownie wszystkie dostawać czarnych plam, a na koniec
spadają z krzaków.
Przepraszam
jeden jedyny się uratował, ale nie zjedliśmy go w uroczystej atmosferze. Po prostu
pokroiłam go, któregoś dnia na śniadanie.
2. Dwa
podejścia do przesadzenia, wysianych wcześniej w doniczkach ogórków. Po tygodniu lub dwóch
nieobecności, mimo, że zasadzone pod włókniną, po prostu nagle
znikają. Szukam, rozglądam się i nie znajduję nawet najmniejszego śladu po tych
dorodnych już sadzonkach. Druga próba wygląda identycznie.
3. Owszem
był bób, ale gdybym miała zrobić uczciwy rachunek sumienia to z tego, który
wyrósł i rokował - zjedliśmy może ¼ bo resztę obsiadły mszyce i były robaczywe.
Choć
przyznam, że ten, który przygotowałam na maśle z czosnkiem był przepyszny.
4. Z tym, że
jeszcze w okresie wzrastania zniknęły mi wszystkie zioła, cebula, pietruszka,
szczypiorek, rzodkiewki, brokuł i kalafior – w sumie już się pogodziłam.
5. Zaskoczyła
mnie za to cukinia, która w poprzednim roku udała się bardzo dobrze, a w tym było jej jak na lekarstwo.
Wyliczam swoje
porażki, ale przyznam, z każdym pisanym tutaj słowem zaczynam uświadamiać sobie,
że tego sezonu wręcz nie wolno mi zaliczyć do tragicznego. Bo kto jadł pyszny
słodki groszek, chrupiącą sałatę, barszcz z własnej botwinki z marchewką
wyrwaną z własnej ziemi i dla pociechy zerwał kilka truskawek?
Nie, no jak
widzę, nie było jeszcze tak źle. Byle do przyszłego sezonu, kto wie może będzie
zdecydowanie lepiej.
Te udane plony:), zdj. Baba na wsi
Od kilku miesięcy mieszkam na wsi, i uczę się wiejskiego życia. Razem z mężem prowadzimy niewielkie gospodarstwo. Myślę, że metoda prób i błędów, nie zawsze jest najlepsza. Czasem warto trochę więcej poczytać na dany temat.
OdpowiedzUsuńO widzisz cenna uwaga:) I wezmę ją sobie do serca. Dzięki:)
OdpowiedzUsuń