Jakby dawał jeszcze oznaki życia, wysyłał małe ledwo
wyczuwalne sygnały – jeszcze żyję, jeszcze się dla kogoś nadam. Ale z roku na
rok są one coraz słabsze, a ślady po istnieniu człowieka coraz bardziej się
zacierają.
Gdyby każdy z Was przyłożył linijkę do mapy Polski i ustawił ją w pionie – od punktu A – czyli pierwszych chat w naszym wirtualnym skansenie (Bieszczady) to natrafiłby mniej więcej na punkt B – magiczną małą chatkę na Suwalszczyźnie – nasz kolejny punkt na mapie wirtualnego skansenu.
Nielogiczne, nieracjonalne, może nawet od początku
skazane na klęskę, niewyobrażalne – tak można pomyśleć o ratowaniu tego małego
drewnianego domu na wzgórzu, z którego widać wijącą się poniżej rzeczkę.
I Ona to doskonale i dokładnie wie, ale nie wie jak sercu
wytłumaczyć te wszystkie racjonalne przesłanki.
Kilka lat temu, po usilnych namowach, udało się jej
nakłonić rodzinę do przeprowadzki i to nie byle jakiej bo dokładnie z
zachodniego krańca Polski na wschód, na wieś, na
Suwalszczyznę.
I teoretycznie powinno być już w jej życiu w porządku, spokojnie,
stabilnie. I pewnie byłoby gdyby nie jedno, małe odkrycie, które teraz nieustannie
drąży jej myśli.
Spacer, na którym zbacza z szosy, idzie polną drogą i
natrafia na sad owocowy, który kryje za drzewami miejsce, na widok, którego
serce mocniej jej bije.
Sama przyznaje, że nieracjonalnie i absurdalnie pokocha to miejsce od samego początku. Im częściej je odwiedza, tym bardziej widzi jak ta chata ją zagarnia.
- Czuję jakąś bezsensowną więź z tym rozwalającym się, umierającym domkiem. Serce mi pęka ilekroć ją odwiedzam... Jeszcze stoją w niej przedmioty po ostatnich właścicielach – mówi.
I nie ukrywa, że gdyby tylko nagle, jednego dnia znalazły się pieniądze, które dałyby szansę na ratowanie tego domu, to nie zawahałaby się nawet przez chwilę. I wreszcie użyłaby tego numeru telefonu, który udało się jej niedawno zdobyć. Numeru, który gdyby go teraz wykorzystała mógłby naprawdę wiele namieszać w jej życiu. Numeru do kogoś kto jest właścicielem małego drewnianego domku na wzgórzu.
- Czuję jakąś bezsensowną więź z tym rozwalającym się, umierającym domkiem. Serce mi pęka ilekroć ją odwiedzam... Jeszcze stoją w niej przedmioty po ostatnich właścicielach – mówi.
I nie ukrywa, że gdyby tylko nagle, jednego dnia znalazły się pieniądze, które dałyby szansę na ratowanie tego domu, to nie zawahałaby się nawet przez chwilę. I wreszcie użyłaby tego numeru telefonu, który udało się jej niedawno zdobyć. Numeru, który gdyby go teraz wykorzystała mógłby naprawdę wiele namieszać w jej życiu. Numeru do kogoś kto jest właścicielem małego drewnianego domku na wzgórzu.
Zdjęcia: własność prywatna osoby, która je nam przesłała:)
Piękne to. Ale patrząc na te zdjęcia, czuję zapach tej chalupy. I niestety jest to zapach grzyba.Uratowanie kosztowałoby krocie....
OdpowiedzUsuńU ratujących chałupy (do, których też się zaliczamy) mało jest racjonalności:). Chociaż rzeczywiście dla niektórych chat jest już za późno
UsuńJestem oczywiście zupełnie nieobiektywna, bo szalenie uwielbiam tę Chatkę... ;) ale ostatnio oglądałam ją z osobą bardziej doświadczoną ;) i ku memu wielkiemu zdziwieniu, stwierdziła ta osoba, że... drewno jest w większości zdrowe! Najgorszej jest z prawej strony, bo tam leży, coś tam "wypadło z zamków" :P ;) ale ogólnie cała chatka...wisi! Albo piwnica, albo fundament, tylko w jednym miejscu (gdzie własnie siedziały psiaki, niedawno znalezione), Chatka "leży i kwiczy" ;) ale podobno to nie takie straszne ją podnieść i wylać słupy, czy tam fundament, czy coś... Muszę Wam powiedzieć, że mózg mi coraz bardziej pęcznieje od pomysłów, niczym popcorn i kto wie... kto wie :) Pozdrawiam!
UsuńNie jest z nią tak źle jak mogłoby się wydawać na podstawie zdjęć. Choć to ogromne logistyczne przedsięwzięcie to da radę wrócić Tę Chatę do życia.
OdpowiedzUsuń"Póki oddycha, jest nadzieja" A jeszcze oddycha...