Mam przed oczyma bezkres zieleni,
gór, wzniesień, zacienień, połaci borówki, kosodrzewiny, odkrytych przestrzeni,
dogłębnej ciszy i ludzi…
Starszą panią, którą spotykamy w ukraińskich Bieszczadach,
kiedy pasie krowę. Zatrzymujemy się, razem przysiadamy na pięknej, ukwieconej,
pełnej słońca łące i porównujemy słowa polskie i ukraińskie. Z zaskoczeniem odkrywamy, że są tak do siebie
podobne.
Widzę babuszki w miastach, które w prowizorycznych przenośnych
lodówkach trzymają pierożki domowej roboty. Prosto z ulicy sprzedają je za
grosze głodnym. Są i te, które dokładają
do tego domowe ciasta pokrojone na wielkie kawałki.
Przywołuję w myślach podróże elektriczkami, gdzie
prowadzimy z miejscowymi długie rozmowy o życiu, wielogodzinne czekanie na
dworcach i zainteresowanie, czy wsio haraszo?
Przypominam sobie sympatycznego, postawnego młodego mężczyznę, który zapisuje mi w zeszycie swój
adres.
- Na wypadek gdyby był potrzebny – mówi.
Pamiętam innego, który w obawie, że nie znajdziemy
właściwego podejścia pod Pikuj (najwyższy szczyt Bieszczadów, znajdujący się na Ukrainie) przejdzie z nami
kilka godzin i pokaże
- Tutaj się już nie zgubicie…
Trudno myśleć o innym.
Zdjęcia Baba na wsi
:) ...Gorgany, Czarnohora...bylam...wszystko mi się przypomniało! Dzięki!
OdpowiedzUsuńPodążamy podobnymi ścieżkami:)
OdpowiedzUsuń