Promem docieramy na drugą stronę Cieśniny
Kerczeńskiej i doświadczamy rosyjskiej grozy.
Po długim czasie pojawia się kierowca
autobusu, wściekły nie na nich, a na nas. Krzyczy ze złością, że trafili mu się
„inostrańcy”. Zdezorientowani i zrezygnowani ratujemy się żartem i od tego
momentu przez cały wyjazd parafrazujemy i nazywamy samych siebie „inosrańcy”. I
rzeczywiście w oczach władzy tak chyba jesteśmy postrzegani. Odczuwamy, że
jesteśmy złem koniecznym, które trzeba zastraszyć, zniechęcić, pognębić.
W końcu, kiedy widzą, że osiągają pewien
efekt, że nie jesteśmy już pozytywnie nastawieni, a zrezygnowani, już nie tacy
wyluzowani, wszystkiego ciekawi – czego władza nie lubi najbardziej – po prostu
nas puszczają. Przechodzimy chyba przez jakieś drzwi w stojącej w szczerym
polu, przy morzu budzie i po raz pierwszy w życiu stawiamy stopę na
rosyjskiej ziemi.
Wsiadamy do autobusu. Nikt oprócz kierowcy
nie jest na nas zły. Przywykli. Jakby nie było nas, to pogranicznicy pewnie
znaleźliby inną ofiarę. Tylko tyle, że z nią może potrwałoby to krócej...
Zaznaczam, że wrażenia i opisy dotyczą roku 2001. Nie jestem w stanie z własnego doświadczenia powiedzieć jak obecnie wygląda to teraz w Rosji.
Na zdjęciu Noworosyjsk, pierwsze miasto w Rosji, do którego docieramy.
Na zdjęciu Noworosyjsk, pierwsze miasto w Rosji, do którego docieramy.
fot. Jacek Wnuk
napięcie rośnie ,czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńKiedy z dystansu, z większą wiedzą i świadomością wspominam to wszystko - to dociera teraz do mnie, że możemy być skrytykowani za to jak beztrosko będziemy się zachowywać, ale jednak młodość ma swoje prawa:)
OdpowiedzUsuńPewnie, ze ma!!!
OdpowiedzUsuńTCBKKA