Prawie nie było śniegu, ale kalendarz pokazywał, że to na
pewno zima. Jeszcze nie wiedzieliśmy dokąd dojdziemy idąc w każdym innym
kierunku, niż ten z którego do naszej chałupy dojeżdżamy. Wybieramy najbliższą
ubitą drogę.
Po prawej mijamy zagrodę sąsiadów, potem sosnowy las, za którym
nagle całkiem poniżej pojawia się kolejny dom. Przy nim rozwidlenie. Wybieramy
dróżkę na wprost. Już po drodze trafiamy na kilka z nich. Ale mój zachwyt,
kiedy patrzę na nie przez lornetkę i widzę jak dziobkami stukają w korę to
jeszcze nic w porównaniu do tego co nastąpi.
Zbliżamy się do miejsca, które sprawia wrażenie jakbyśmy
nagle znaleźli się w scenerii powieści z końca XIX czy początku XX wieku, w której dopiero po przeczytaniu kilkudziesięciu stronic odkryje się jakaś tajemnica. Przed
nami dwa domy z obejściem. Pierwszy po prawej i nieco dalej drugi - po lewej
stronie ubitej drogi. Przy jednym wbudowany w ziemię, niski budynek (piwnica). Pewnie
miejsce do przechowywania żywności w lecie. Teraz zapomniany przez gospodarzy. Pamiętam
podobny u dziadków. U nich był bardziej pierwotny, surowy, bo tworzył nad ziemią
półkole ułożone z kamieni. A powierzchnię pokrywały kępy trawy. Zawsze kiedy
wchodziłam tam po kwaśne mleko do ziemniaków, do obiadu, czułam przeszywającą
wilgoć i chłód. Nie raz o mały włos nie przewróciłam się na cienkiej warstwie
błotka na ziemi, które zawsze tam było.
Tuż za jednym i drugim domem znajdują się stare sady, z
pięknymi drzewami owocowymi. Niektóre z nich mocno wyniszczone, ale nadal walczące
o swoje przetrwanie w tym miejscu. Patrzę i aż trudno mi uwierzyć bo aż roi się
od dzięciołów: dzięcioły duże, dzięciołki i plączące się między nimi tabuny
sikorek. Słyszę ten charakterystyczny odgłos, który zawsze, nawet jeśli dzięcioła
nie widzę, jest dowodem na to, że w tym miejscu jest i trzeba go szukać między
gałęziami.
Ale tutaj.... Tutaj nawet nie potrzebuję, są tak blisko,
przelatują swobodnie między nami i dają nam się nasycić swoim widokiem. I do
głowy przychodzi mi tylko jedno: tajemniczy ogród:). I nie chcę odejść i myślę
z rozżaleniem, że u nas już od kilku dobrych tygodni, ba od dnia kupna chałupy
rozglądam się po wszystkich drzewach, nasłuchuję i nie mam nawet najmniejszego
dowodu na ich obecność w naszym obejściu, czy chociaż najbliższej okolicy.
Z rozmyślań brutalnie i gwałtownie wybija mnie ujadliwe szczekanie. Z bojowniczymi ruchami zbliża się do nas pies, którego wcześniej nigdzie nie zauważyliśmy. Boję się i na moją wyraźną prośbę, On godzi się, żeby obejść zagrody wielkim łukiem i nie narażać się psisku. I już teraz rozdygotana trochę przez to wyrwanie z rozmarzenia postanawiam: Zrobię wszystko, żeby sprawdzić do nas chociaż jednego dzięcioła!
Z rozmyślań brutalnie i gwałtownie wybija mnie ujadliwe szczekanie. Z bojowniczymi ruchami zbliża się do nas pies, którego wcześniej nigdzie nie zauważyliśmy. Boję się i na moją wyraźną prośbę, On godzi się, żeby obejść zagrody wielkim łukiem i nie narażać się psisku. I już teraz rozdygotana trochę przez to wyrwanie z rozmarzenia postanawiam: Zrobię wszystko, żeby sprawdzić do nas chociaż jednego dzięcioła!
Zdjęcia Baba na wsi
Dzięcioła na zdjęciach jeszcze nie ma, ale na pewno ten nasz osobisty się zjawi:)
Powodzenia !
OdpowiedzUsuńNie martw się, one zjawią się same, zupełnie nieoczekiwanie; u nas, w zimie przylatuje ich mnóstwo do pogórzańskiej chatki, do smalcu wklejonego w spękaną korę, nawet karmę z miski kradną psom; zaczytałam się u Ciebie od wczoraj; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWabiłam na różne sposoby:) I pokażę dowód, że walka baby na wsi na darmo nie poszła! Pogórze to piękne rejony.Kiedyś bardzo często tam bywałam. Zajrzę do Was powspominać:). Dziękuję i ściskam!
OdpowiedzUsuń