środa, 16 lipca 2014

Na jarmarku


Widzę jak Babcia i Dziadek się szykują. Jak Dziadek zaciąga wóz na podwórko, jak bierze ze stodoły chomąto i zaprzęga konia, kładzie na wozie ławki. Babcia wykłada je przeznaczonymi do tego derkami, żeby było miękko, no może mniej twardo…
Nie jestem pewna czy za swoje biorę to co opowiadała mi Mama w dzieciństwie, czy rzeczywiście sceny, które mam przed oczyma, kiedy je zamykam, przywołują obrazy z mojej pamięci.

Już nie wiem czy w wozie w specjalnej klatce, ale chyba jednak za nim umieszczają przyczepkę ze świnią, którą zamierzają sprzedać na jarmarku. I z tego wspomnienia mojego lub mojej Mamy pozostaje mi myśl o jarmarku, który jest szczególny, bo o tym wyjeździe mówi się już dużo wcześniej, że myśli się o tym zdarzeniu jak o czymś szczególnym, bo to tam dzięki pracy na roli, można przywieźć do domu namacalne, tym razem pieniężne plony.

Sama docieram na ten jarmark dopiero po wielu latach. Jest w większej, oddalonej o 9 kilometrów wsi od domu Dziadków. Wieś miała kiedyś prawa miejskie, a wskazuje na to chociażby układ ulic i budynki, bo można natrafić na centralnie położony rynek i oddalone od niego kamienice.

I wiem, że jest inny… jarmark, bo widzę stoły z tandetnymi towarami z Chin, widzę zwały ciuchów w których grzebią ludzie i szukają czegoś dla siebie. Widzę mężczyznę, który przykłada do siebie spodnie i sprawdza czy się nadadzą. 

W tym wszystkim natrafiam na skrzynki z warzywami. Za nimi rolnicy z okolic. Warzywa podają mi z dużych dłoni ze  śladami po żniwach, koszeniu, przerzucaniu siana, wykopkach, wyganianiu krów w pole, lejcach konnych, dźwiganiu, wyrzucaniu, załadowywaniu, przycinaniu i nie wiem czym jeszcze.

Na placu duży budynek delikatesów centrum, w których w dniu jarmarku ruch większy niż między straganami.
Sama też wchodzę i dolatuje mnie krótki dialog:
- Warzywa tu tańsze niż na jarmarku – słyszę.
- Trzeba brać –  dochodzi od drugiej osoby.
Więc widzę jak miejscowi i przyjezdni wychodzą z delikatesów centrum objuczeni  dużymi siatami. 






4 komentarze:

  1. Zawsze, gdy jestem w swojej rodzinnej miejscowości obowiązkowym punktem pobytu jest wizyta na jarmarku, bardzo lubię jego klimat (jest gwarno, tłoczno, dużo ludzi z pobliskich wsi) i głównie dla niego tam chodzę wyszukując warzyw, jajek, kasz, miodu itp. od "prawdziwych" gospodarzy. Obecnie mieszkam w większym mieście, gdzie niestety nie ma jarmarku z "prawdziwego zdarzenia" tylko jego namiastka, ale dobre i to.I tak na przykład dzisiaj kupiłam przepyszny, prawdziwy twaróg! który ma smak mojego dzieciństwa, bo właśnie taki robiła moja babcia. Jutro sama zagniotę makaron, stopię słoninę i będzie jak znalazł:)
    Będę częściej zaglądała na Pani bloga i syciła się choćby zdjęciami, bo uwielbiam wieś, ciągle do niej tęsknię i nieustannie marzę, że tam kiedyś (oby jak najprędzej) zamieszkam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam dużo zdjęć z targów i jarmarków, które robimy w czasie naszych wyjazdów na wschód. Mają klimat naszych kiedyś. Mam nadzieję, że na nie też przyjdzie czas i pokaże kiedyś na blogu:). Bardzo nam miło, zapraszamy do naszych klimatów i mam nadzieję, że choć trochę poczuje się Pani u siebie w mieście - jak na wsi! Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w Gruzji np. czy Armenii są takie, jak pamiętam z dzieciństwa, a nawet jeszcze cudowniejsze. Te owoce, przyprawy i ludzie tacy sympatyczni. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Podążamy tymi samymi trasami:).I jest naprawdę szczególny klimat. Planuję kiedyś coś właśnie o targach i jarmarkach, które znajdujemy na swoich trasach podróży. Warto odwiedzać takie miejsca, Też mocno pozdrawiamy!

      Usuń