piątek, 25 lipca 2014

Wybuchowa Brioszka – aż boję się co zastanę w lodówce, po powrocie do domu…

Wydawała mi się bardzo dziwna, od samego początku. Postawiłam na zły przepis. Był tak powściągliwy w opisach, że mogłam się spodziewać kłopotów…
Zaczęło się od zaczynu, który zgodnie z przepisem miał rosnąć 20 minut. Kiedy weszłam do kuchni po tym czasie, widziałam tylko pod ściereczką, którą nakryłam naczynie z zaczynem – wielką banię.

Tym, że ściereczka się zabrudziła nie przejmowałam się wcale, bardziej tym zaczynem, bo nie doczytałam w przepisie, czy tak powinno się stać.
Mogłam już przeczuwać, że potoczy się nie tak, ale nie przeczuwałam.

15 minut ciągłego mieszania. A On:

- Po co się męczysz? Możesz mikserem.

- Nie mogę, tak jest w przepisie.

On:
- W przepisie na chleb też  każą ręcznie, a ja robię mikserem.

Ale ja się upieram. To na przyjazd gości, nie chcę eksperymentować. Chcę, żeby się udało. Chcę ich zaskoczyć innym ciastem, niż te, które mamy zawsze.
Robię brioszkę z przepisu w Weranda Country.

Już na koniec tego mieszania, jak na mój gust za bardzo lepi się do dłoni. Ma złą konsystencję. Przepis na temat konsystencji milczy, więc zdaję się na wierne odtworzenie listy składników. Na koniec dodaję masło. Nie jest lepiej, może z powodu dużej ilości tłuszczu nie lepi się, ale jest rzadkie.

Cichcem, jakby od niechcenia dorzucam trochę mąki. Wiele to nie daje.
Zaczynam przeczuwać złe. Przepis podaje, że na całą noc ciasto mam włożyć do lodówki. Akurat jest w trakcie odmrażania… Takie małe przeoczenie.

Szybko zajmuję się lodówką. Jest gotowa do przyjęcia przyszłej brioszki. Wkładam od lodówki – dokładnie tak jak w przepisie. Jest wieczór. Jeszcze przed snem, zupełnie nie z powodu brioszki zaglądam do lodówki, a tu prawdziwa tragedia. Ciasto jest na ścianach dolnych szuflad, w szufladach – jakoś się tak przedostało. Jest na kieszeni i w kieszeni drzwi, rozlewa się wszędzie tam, gdzie jest jakaś wolna powierzchnia.  

Już wiem, że muszę złamać przepis. Nie zostawię w lodówce na całą noc ciasta rosnącego w zawrotnym tempie. Trafia do zamrażarki.

Rano On przekłada je do lodówki. Musi zaczekać do popołudnia, aż do niego wrócę. I myślę.

- Wyjdzie, nie wyjdzie, wyjdzie nie wyjdzie – Już nawet nie, czy się uda, tylko czy wyjdzie z naczynia w lodówce.
Cały dzień o tym myślę:)



4 komentarze:

  1. Nie mogło być inaczej, przed oczami mam obraz Marysi gotującej makaron w filmie "Poszukiwany, poszukiwana". Babo, i tak Cię uwielbiam. Maria Kaczorowska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jakbym się przebrała w sukienkę przy zagniataniu to by pomogło:) hihihi. Dziękuję za bardzo miłe słowo!

      Usuń
  2. Uśmiałem się! Co to za drożdże w nim są? Muszą być radzieckie. Mają atomową moc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co mamy takie same skojarzenia:) Ale jestem poprawna politycznie i nie chciałam już pisać, a przyszło mi do głowy, taki żarcik, że ktoś mnie wmanewrował w radziecką, zdradziecką bombę jakąś:)

      Usuń