Trzeba by się naprawdę porządnie zastanowić, żeby znaleźć
odpowiednie porównanie do tego co było i tego co jest. Pierwsza myśl: - To jest
jak podróż w kosmos – osiągnęliśmy to co przez tak długo było nieosiągalne. Ale
po chwili pomyślałam, że to jednak przesada, a i analogii jednak żadnej nie ma.
Patrząc na to przez pryzmat historii trochę o nią łatwiej. No więc mimo, że
średniowiecze od współczesności dzielą setki lat, to u nas ta czasowa bariera
skróciła się do jednego dnia.
Jeszcze „wczoraj” wystawialiśmy się na pogodę i niepogodę
i szalejący w przybytku wiatr, albo zaduch. A dziś? Dziś myślimy kiedy ze
środka naszego podwórka pozbędziemy się zasłużonego dla wszystkich, ale
zdecydowanie niechcianego w tym miejscu -
wychodka.
Dokonało się długo wyczekiwane. Mamy oczyszczalnię! A
miejsce gdzie została zamontowana zostało zwieńczone przeprawdziwym żonkilem.
Panowie z ekipy, która wkroczyła na nasze podwórko, a dzięki temu radyklanie
podniosła nam jakość w niektórych dziedzinach życia, okazali się bardzo
wrażliwi na otoczenie. Na trasie ich wykopów znalazł się żonkil, którego z
dużym kawałem ziemi wycięli, a po zakończeniu prac umieścili centralnie przed
pierwszą pokrywą oczyszczalni.
Że temat jest mało nośny dodam tylko, że żal mi tylko
jednego. Wychodzenia w piżamie na mróz – i błyskawicznego powrotu do wygrzanej
chałupy po załatwieniu spraw oczywistych:
w ulubionym zestawie, gumofilcach Onego (bo szybciej się zakładają),
cieplutkim, czerwonym szlafroku w duże grochy od A.G.K. (dzięki Dziewczyny) i
zielonej kurteczce odkupionej kiedyś od współlokatorki.
Niedługo zniknie ze środka podwórka:)
A co z wędzarnią?
OdpowiedzUsuńNo właśnie...:) Nowatorski pomysł jednego z gości o lokalizacji wędzarni nie przyjął się u gospodarzy. Ale uspokajam - będzie:)
OdpowiedzUsuńTrochę niefortunna lokalizacja, prawie na środku podwórka, bo gdyby była gdzieś z boku, można by ją zostawić; nie likwidujemy naszej drewnianej sławojki z serduszkiem w drzwiach, bo ona jest z widokiem, na zapotoczne łąki, korzystamy z niej na okrągło, mimo tronu w chatce; tak, tak, znam mróz szczypiący w tyłek, albo egipskie ciemności z czołówką, ale to tylko dodaje kolorytu pobytom chatkowym; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że żal mi będzie. Tylko właśnie ta lokalizacja. I tak jak piszesz, słąwojka na zewnątrz dostarcza tylu emocji, hihih. U mojej babci był też z pieknym widokiem na ogród i strumyk w dole. Uwielbiałam to miejsce, hihih:)
OdpowiedzUsuńMario, z czołówką to z czołówką. A co było robic w czasach, gdy czołówek nie było?
OdpowiedzUsuńAle: Jak "przyszłam" na moją wieś, to zamieszkałam w wynajętym pokoju. Dom nowy, murowany. Ale wygódki nie było! Należało iść do zwierząt. Dla mnie to było duuuże przeżycie! Nie żebym zwierząt nie lubiła...
To teraz mi przypomniałaś, że u Babci w dzieciństwie jak było zimno to szło się właśnie do obory za potrzebą:). Całkiem o tym zapomniałam. Nie oszukujmy się wychodek fajny, ale jak się na wieś dojeżdża, jak się mieszka to już nie jest to taka atrakcja:)
OdpowiedzUsuń