piątek, 7 lutego 2014

Bo zapachy...


Lecą równo... decha, za dechą, aż w końcu nie zostaje dosłownie nic.
Przez wyrwane ściany, podłogi i prąd tylko w jednej izbie i dzięki temu, że jest lato (2013) przenosimy się do stodoły.
Trafiają  tam zwiezione niedawno łóżka dla gości, lodówka, stoły, krzesła i kredens z domu Dziadków Onego.

Na sąsieku mamy jeszcze kostki sprasowanej słomy, które się nam  przydają i służą za siedziska przy ognisku. W kątach powciskane różne skarby – grabie, łopaty, motyki, widły, stara narta po byłych właścicielach znaleziona na strychu.

Jednego dnia wchodzę do stodoły i widzę jak On trzyma głowę w kredensie i po chwili ją wyjmuje.
Pytam zaskoczona:
- Co robisz?
On:
- Wącham. W środku pachnie domem moich Dziadków.

Kilka miesięcy później odwiedzam dom rodzinny mojego Taty. Dostajemy na drogę kawałki ciasta zapakowanego w szary papier i foliową torebkę.
W drodze On prosi mnie o kawałek.

Otwieram torebkę i czuję to samo co On kilka miesięcy temu: zapach domu moich Dziadków.





Zdjęcia On i Baba na wsi

3 komentarze:

  1. babo ty jak już coś napiszesz .... wspomnienia z lat dzieciństwa powracają :) wierny czytelnik Jerzy

    OdpowiedzUsuń
  2. To fajnie, że nie tylko Baby i Onego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie masz , powodzenia

    OdpowiedzUsuń