wtorek, 14 stycznia 2014

Z pustą ręką nie wyjdziemy


Tariełki czekały na „swój moment” dłuższą chwilę. Kiedy je zobaczyliśmy po raz pierwszy na wernisażu w Erywaniu (Armenia) jak leżały na ziemi pomiędzy sztućcami, aluminiowymi garnkami, lokówkami, szczotkami, majtkami i skarpetami, nie zwróciliśmy na nie jakiejś szczególnej uwagi.  

Obeszliśmy szpaler z handlarzami wzdłuż jednej części wernisażu i zrobiliśmy w tył zwrot, żeby znowu przeciskać się między ludźmi i rozłożonymi płachtami i kocami, na których leżało niemal wszystko: widelce, widelczyki, łyżeczki, garnki, jakieś ozdoby do włosów, zegarki, trochę ciuchów, kryształy i nie wiem co jeszcze. 
Trzeba się było dobrze przypatrywać temu, fragment po fragmencie, żeby w tym wszystkim nie przegapić jakiejś perełki – oczywiście perełki w naszym mniemaniu:)

Zobaczyliśmy je właśnie wracając, drugi lub trzeci raz. A może widzieliśmy je wcześniej, ale żadne z nas w tym momencie nie pomyślało, że mogą się przydać.  Za kolejnym razem już tak. 
Na nalepce napis po rosyjsku – Tariełki, produkt niestandardowy. Właścicielka całego swojego towaru już zaczyna zachwalać, że porządne, bo zrobione w Związku Radzickim i teraz już takich nie znajdziemy. 

Głębokie, emaliowane. Od strony zewnętrznej mają piękny kolor, między ultramaryną, a granatem, wnętrze jakby lekko kremowe.

Oglądamy dokładnie każdy z nich, żeby wybrać te najmniej poobijane. Bierzemy dwa i idziemy dalej szukać skarbów.
On przez cały pobyt w Armenii powtarzał mi:
- Zobaczysz obkupimy się za grosze na wernisażu w stolicy.

Nie chciało mi sie w to wierzyć, tym bardziej, że gdziekolwiek zaglądaliśmy na jakiś targ, nie mogliśmy trafić na nic co mogłoby zwrócić naszą uwagę. Bałam się, że wrócimy z pustą ręką i dlatego na jednym z nich kupujemy młynek do pieprzu do ręcznego mielenia, zegarek kieszonkowy, który na froncie ma flagę Armenii i wagę na haczyk...

Ale czuję duży niedosyt. Jeszcze przed wyjazdem wyobrażam sobie, że kupujemy tyle staroci, że nawet nie jesteśmy w stanie zapakować ich do naszych plecaków. Zresztą, dlatego bierzemy ze sobą łatwo składaną i jeszcze pustą torbę. 

Zdesperowani wchodziliśmy nawet do sklepików z pamiątkami, które na naszym szlaku pojawiły się w kilku miejscach. Ale tam załamywałam się jeszcze bardziej: brzydko i bardzo drogo. 

Nadal krążymy po wernisażu i po jakiejś dłuższej chwili przychodzi nam na myśl, że nie tylko my w naszej rodzinie moglibyśmy się ucieszyć z takich tariełków:).
Wracamy i kupujemy kolejne trzy dla rodziny brata.

Kiedy znowu obchodzimy stragany, Onemu lub mi przychodzi na myśl pyszny swojski żurek z ziemniaczkami i cebulką podsmażoną wcześniej na patelni. Onemu, pewnie jeszcze kiełbasa swojska do tego, ale ja za nią w żurku nie przepadam, więc miałam wizję bezkiełbasową.
I widzimy jak ten żurek jest o wiele pyszniejszy w tych unikatowych wykonanych w CCCP tariełkach...

Wracamy do przekupki po raz kolejny. Jest już trochę zdezorientowana. 
Mówi, bierzcie wszystko. Postanawiam się targować z uwzględnieniem już tych kupionych talerzy. Dobijamy targu. Opakowujemy je wszystkie w szary papier i mamy sześć sztuk do chałupy i trzy dla brata.


Rzeczone tariełki:)

Wernisaż w Erywaniu
Wernisaż w Erywaniu
Wernisaż w Erywaniu. Tradycyjna gra planszowa Ormian - tryktrak

Ogromną i główną część wernisażu zajmują stragany z pamiątkami dla turystów. Osobiście nie polecamy. Tutaj miejscowi się nie zapuszczają. To co najciekawsze i gdzie głównie kupują sami Ormianie to miejsca poza zadaszoną częścią. Tutaj handel odbywa się prosto z chodnika.

Gdzieś na targu w głębi Armenii
Zdjęcia Baba na wsi
.



4 komentarze:

  1. Wpraszam się na żurek w armeńskich tariełkach ,swojską dowiozę z podkarpacia

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny blog. Czytam powoli...ale tymi "Tariełkami: przesadziłaś! Tak mnie zazdrość o nie wzięła...że, ojej ;) Cudne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękujemy! Magia jest rzeczywiście (myślę o tariełkach:). Szkoda tylko, że wernisaż tak daleko. Uwierz mi, można się "obłowić" naprawdę niepowtarzalnymi rzeczami

    OdpowiedzUsuń