środa, 5 sierpnia 2015

Stan luksusowej rozsypki:)


Zrób to – mówię do Onego, ale sama odczuwam lekki niepokój. Jeśli zachwieje mu się ręka to kilkaset złotych pójdzie w błoto. A zachwiać się ma prawo bo On jeszcze nigdy tego nie robił. 
Nie miałam pojęcia kiedy dojdziemy do tego momentu, ale chyba nie wyobrażałam sobie, że nastąpi to dopiero w trzecim roku od kupna chałupy.

On wycina w nowiutkim kuchennym  blacie otwór na zlew. Sytuacja, o której marzyłam najbardziej, kiedy góry naczyń musiałam zgięta w pół myć w łazience, w wannie. Może to zgięcie nie byłoby jeszcze problemem. Kryzys i to głęboki następował dopiero w momencie chęci wyprostowania. To nie należało do najprostszych:).  Lepiej robiło się dopiero wtedy, kiedy mycie przestawałam czuć w krzyżu.

W końcu, kiedy wreszcie dochodzimy do momentu, że przywozimy w paczkach to co ma stanowić składową naszej kuchni, upieram się niemiłosiernie, że mój krzyż już tego nie zniesie i zlew wreszcie musi zacząć działać.

On już wcześniej maluje połowę naszej chałupy. Sień przedziela to co na wykończeniu od tego co jeszcze chwilę poczeka na malowanie. Teraz mamy w kuchni i pokoju bielusieńkie ściany, które wręcz  proszą się o zaniechanie prawie trzyletniej prowizorki.

Otwór powstaje dokładnie w zaznaczonym wcześniej miejscu. Kiedy On przymierza zlew, nie ukrywam ulgi. Udaje się.

Jednak to wszystko wcale nie oznacza zakończenia tymczasowości. Ale ze zlewem mogę powiedzieć o tymczasowości wręcz luksusowej.

Nasza kuchnia jest w rozsypce, ale przynajmniej z działającym zlewem. Okazuje się, że to co zaplanowaliśmy i rozrysowali sobie dokładnie na kartce, nie będzie wyglądać najlepiej w rzeczywistości. 
Stoimy przed częścią kuchni gdzie ma stanąć piekarnik, płyta grzewcza (taki wypas sobie zafundowaliśmy)  szafka pod zlew i kilka szuflad i widać gołym okiem, że nijak ma się to do stojącego obok pieca. Pieca, który przecież jest w kuchni najważniejszy. Tymczasem zaplanowany układ mebli jakoś tak wciska ten nasz piec w kąt, pomniejsza jego rolę, a na dodatek jakby specjalnie pokazuje, że jest stary i się tu nie nadaje.

Stoimy nad tym wszystkim i zastanawiamy się jak zmienić cały układ i zmieścić wszystko w nowej wersji.  W końcu jest decyzja. Wywozimy w paczkach część mebli, zamieniamy na inne. 
Ale gdzie tam… to nie koniec. Okazuje się, że lodówka, która miała stanąć przy piecu wygląda wręcz okropnie. Takie monstrum na środku kuchni. Dochodzimy do wniosku, że musimy sobie zafundować nową, taką, która zmieści się pod blat. Wywozimy w paczkach cześć mebli:) i wreszcie, tak sądzę, udaje nam się ustalić ostateczną wersję.
Ale, ale… na razie to oczywiście tylko wersja. 
Kuchnia jeszcze w stanie rozsypki i dopiero przy następnym pobycie w chałupie okaże się, czy rzeczywiście już jedyna i już ostateczna:).








Zdjęcia On i Baba na wsi

7 komentarzy:

  1. Pięknie, już widać efekty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie przy takich remontach, kuchnia cieszy najbardziej i daje najwięcej uśmiechu :) ... nawet łazienki nie są tak emocjonujące jak kuchnie :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego, że to jednak serce domu. Widzę, że u nas w chałupie to prawdziwe serce domu:)

      Usuń
  3. Pięknie łączycie przeszłość z teraźniejszością, stare z nowym. Życzę Wam powodzenia w realizacji swoich zamierzeń. And. K.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szafki naprzeciw kuchni to bardzo dobra decyzja. Natomiast co do lodówki, czy opcja "lodówka w przedsionku" jest niemożliwa? Z uwagi na kuchnię otwartą na salon, moja lodówka wylądowała w spiżarce. I sobie chwalę. Jest coraz piękniej.Z nadzieją na dalsze kibicowanie pozdrawiam Ol-ka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeszło nam przez myśl, żeby dać tego "kolosa":) do sieni, ale tam też zupełnie by nam nie pasowała.

      Usuń