Wydawała mi
się bardzo dziwna, od samego początku. Postawiłam na zły przepis. Był tak
powściągliwy w opisach, że mogłam się spodziewać kłopotów…
Tym, że
ściereczka się zabrudziła nie przejmowałam się wcale, bardziej tym zaczynem, bo
nie doczytałam w przepisie, czy tak powinno się stać.
Mogłam już
przeczuwać, że potoczy się nie tak, ale nie przeczuwałam.
15 minut
ciągłego mieszania. A On:
- Po co się
męczysz? Możesz mikserem.
- Nie mogę, tak jest w przepisie.
On:
- W przepisie
na chleb też każą ręcznie, a ja robię
mikserem.
Ale ja się
upieram. To na przyjazd gości, nie chcę eksperymentować. Chcę, żeby się udało.
Chcę ich zaskoczyć innym ciastem, niż te, które mamy zawsze.
Robię
brioszkę z przepisu w Weranda Country.
Już na
koniec tego mieszania, jak na mój gust za bardzo lepi się do dłoni. Ma złą
konsystencję. Przepis na temat konsystencji milczy, więc zdaję się na wierne
odtworzenie listy składników. Na koniec dodaję masło. Nie jest lepiej, może z powodu
dużej ilości tłuszczu nie lepi się, ale jest rzadkie.
Cichcem,
jakby od niechcenia dorzucam trochę mąki. Wiele to nie daje.
Zaczynam przeczuwać
złe. Przepis podaje, że na całą noc ciasto mam włożyć do lodówki. Akurat jest w
trakcie odmrażania… Takie małe przeoczenie.
Szybko
zajmuję się lodówką. Jest gotowa do przyjęcia przyszłej brioszki. Wkładam od
lodówki – dokładnie tak jak w przepisie. Jest wieczór. Jeszcze przed snem,
zupełnie nie z powodu brioszki zaglądam do lodówki, a tu prawdziwa tragedia. Ciasto
jest na ścianach dolnych szuflad, w szufladach – jakoś się tak przedostało.
Jest na kieszeni i w kieszeni drzwi, rozlewa się wszędzie tam, gdzie jest jakaś
wolna powierzchnia.
Już wiem, że
muszę złamać przepis. Nie zostawię w lodówce na całą noc ciasta rosnącego w
zawrotnym tempie. Trafia do zamrażarki.
Rano On
przekłada je do lodówki. Musi zaczekać do popołudnia, aż do niego wrócę. I
myślę.
- Wyjdzie,
nie wyjdzie, wyjdzie nie wyjdzie – Już nawet nie, czy się uda, tylko czy
wyjdzie z naczynia w lodówce.
Cały dzień o
tym myślę:)
Nie mogło być inaczej, przed oczami mam obraz Marysi gotującej makaron w filmie "Poszukiwany, poszukiwana". Babo, i tak Cię uwielbiam. Maria Kaczorowska
OdpowiedzUsuńMoże jakbym się przebrała w sukienkę przy zagniataniu to by pomogło:) hihihi. Dziękuję za bardzo miłe słowo!
UsuńUśmiałem się! Co to za drożdże w nim są? Muszą być radzieckie. Mają atomową moc :)
OdpowiedzUsuńWiesz co mamy takie same skojarzenia:) Ale jestem poprawna politycznie i nie chciałam już pisać, a przyszło mi do głowy, taki żarcik, że ktoś mnie wmanewrował w radziecką, zdradziecką bombę jakąś:)
Usuń