sobota, 1 marca 2014

Jola z Jolinkowa


Wcale nie marzyła o życiu na wsi. Była typowym mieszczuchem korzystającym z dobrodziejstw życia w dużym mieście. I było jej z tym dobrze. Nie poszukiwała innego, kiedy nagle na jej życiowej drodze pojawił się mały, niepozorny, stary drewniany dom na górce.  Do tego jak mało komu ten moment niemal wszystko w życiu poprzewracał do góry nogami. 
Jest realistką. Teraz mimo, że ze swojej górki i drewnianej chaty już by nie zrezygnowała – to nie ukrywa, że życie na wsi to nie idylla, a prawdziwa ciężka praca, codzienne obowiązki i stres.

Wtedy i teraz
Życie Joli można podzielić grubą kreską na to przed i po kupnie chaty i przeniesieniu się z miasta tętniącego życiem, nawet nie na wieś, a prawdziwe odludzie…
Miasto to była dla niej praca w firmie, perfekcyjny makijaż,  fryzjer, kosmetyczka, trendy w modzie, duża dbałość o wygląd zewnętrzny. 
- Byłam zupełnie inną osobą, skoncentrowaną na swoim wyglądzie – przyznaje.  
Żyła z rodziną, mąż córka, codzienność. Nic nie zapowiadało jakichkolwiek zmian, aż do momentu, kiedy jadąc z przyjacielem z nudów przeglądała ogłoszenia sprzedaży domów.

Zawadka. Drewniany dom
 - przeczytała na głos.  A, że obojgu nie brakowało wyobraźni i kiedy zorientowali się, że to w pobliżu – od razu zaczęli krążyć i szukać tego drewnianego domu. Nie udało się tym razem, ale chęć zobaczenia go już zakiełkowała i było pewne, że wrócą go obejrzeć. 
I to się stało, ale sama teraz nie uwierzyłaby chyba, że decyzja o kupnie tej chaty zmieni jej życiową sytuację, życie jej rodziny, ale najbardziej chyba ją samą.
- Ten dom jakby na mnie czekał, jakby ktoś pokierował mnie do niego - przyznaje.
Może właśnie to silne uczucie sprawiło, że bez konsultacji z kimkolwiek błyskawicznie podjęła decyzję o jego kupnie. Było to dokładnie 14 lat temu.
Ale szczęście mieszało się z bólem. Jej mąż nienawidził tego miejsca. Kiedy ona nie mogła doczekać się piątku, żeby wreszcie pojechać do chaty, on był wkurzony, że znowu musi opuścić Kraków.
- Wiedziałam, że nie odpuszczę tego domu i miejsca. Uznaliśmy obydwoje, że nasze cele życiowe są diametralnie różne i rozstaliśmy się w przyjaźni, która zresztą trwa do tej pory – mówi.

Pomiędzy
Na początku były przyjazdy letnie i weekendowe. Można powiedzieć, że wraz z domem pojawiła się także nowa miłość. Już z Tomkiem, powolutku remontowali dom. Wiedzieli, że kiedyś będą chcieli  zamieszkać w nim na stałe. 
- Wiem, o chacie na wsi marzy wiele ludzi. Dostaję wiele maili od osób, które żyją marzeniami o takim życiu. Niestety większość z nich nie ma pojęcia co to życie oznacza – słyszę od Joli. 

- Wiadomo, praca w Krakowie nie pozwalała na przeprowadzkę - przyznaje.
Nic nie zapowiadało gwałtownych zmian, ale te nastąpiły i właściwie z dnia na dzień przeniosła się sama z Krakowa do domu na górce i póki co musiała radzić sobie na co dzień w pojedynkę.
Ale to miało swoje zalety.
- Dopiero wtedy mogłam poznać to miejsce, łąki i każdy zakamarek Jaworzyn.
Bliscy podsumowali tę decyzję krótko i dobitnie.
- Chyba zwariowałaś? – usłyszała.
Nie mogli uwierzyć że chce mieszkać w takim miejscu.

Niespodzianki
Tak jak okoliczności zupełnie od niej niezależne zmusiły ją do przeprowadzki, tak sytuacja zewnętrzna skłoniła do myślenia o założeniu agroturystyki.
- Żadnej agroturystyki nie planowaliśmy. Tomek zaczął pracować zdalnie. Zajmuje się składem i łamaniem książek. A to oznacza, że wystarczyło mieć Internet. Podobnie ja, pracując w wydawnictwie nie musiałam być na miejscu – wspomina.
Nagle praca w wydawnictwie się kończy, a ona nie wyobraża sobie już powrotu do Krakowa i życia w mieście.

Będą goście
- Muszę powiedzieć, że kompletnie w to nie wierzyłam, nie sądziłam że ktokolwiek będzie chciał do nas przyjechać. Jak mieli przyjechać pierwsi goście byłam tak zestresowana, że chciałam uciec do lasu – przypomina sobie ze śmiechem.

Kiedy wpadli na ten pomysł, ona już wiedziała, że nie chce, żeby to była agroturystyka tylko z nazwy.
- Nie chciałam luksusowego pensjonatu z pięknymi pokojami i posiłkami na godziny. Marzyło mi się, żeby nasi goście mogli uczestniczyć w codziennym życiu, żeby dzieci miały kontakt ze zwierzętami, a dorośli przypomnieli sobie świat z dzieciństwa kiedy to na wakacje jeździli do krewnych – mówi.

Kozy
Jakby jej było mało to wprowadziła tu jeszcze i to już na stałe – kozy!
- Muszę przyznać, że nie wiedziałam w co się pakuję z tymi kozami. Myślałam, że kózka jak kózka, co za problem?

Okazało się, że jednak o kozach jakieś pojęcie trzeba mieć i dlatego pierwszy rok był bardzo stresujący i pełen nerwów.
- Czasami wieczorami dosłownie wyłam do księżyca z bezsilności. Dowiedziałam się, że żeby mieć mleczko trzeba kozy zapładniać. Jeżeli nie potrafisz pogodzić się z tym, że czasami koziołka, czy kózkę musisz zjeść, nie bierz się za żadną hodowlę. Musisz wiedzieć, że bardzo szybko liczba kózek może ci się powiększyć, a wtedy zwyczajnie nie zarobisz na ich utrzymanie – mówi. - Dzisiaj wiem dużo o tych zwierzętach, podchodzę do wszystkiego z większym spokojem i wiem, że nie zrezygnuję z ich hodowli choć logika nakazywałaby co innego – śmieje się.  

Marzenia o wiejskiej chacie i agroturystyce
Jak mówi, widzą je przez pryzmat pięknych zdjęć z Weranda Country lub Sielskiego Życia. Rumianki, wianuszki, stół nakryty białym obrusem pod jabłonią.
- Takie życie to ciężka praca od rana do wieczora, błoto, pot i kurz. Takim ludziom radziłabym pobyć jakiś czas w takim miejscu, poobserwować jak wygląda codzienność, zastanowić się czy potrafią zrezygnować z wielu rzeczy. Kilku moich gości, którzy stali się już przyjaciółmi przyjeżdżając do nas i obserwując ten świat z bliska wyleczyli się z takiego pomysłu.
I mówi:
- Powiedz mi czym różni się życie w korporacji gdzie zasuwasz jak chomik w kołowrotku, od prowadzenia agroturystyki na dużą skalę? Żeby wybudować lub wyremontować taki dom musisz zadłużyć się w banku. Jak się zadłużysz masz perspektywę zasuwania przez wiele lat w stresie i bez urlopu. Na każdego gościa patrzysz wtedy nie jak na człowieka tylko kasę, którą musisz wpłacić do banku – wymienia.

- Jeżeli ma to być sposób na zarabianie pieniędzy nie różni się to niczym od życia w mieście. Jeżeli ma to być sposób na życie - polecam tym którzy mają dość gonitwy i życia w konsumpcji.

- Kiedy są u nas goście, nie mam prywatności, bez względu na to czy boli mnie głowa, jestem zła czy smutna muszę mieć uśmiech na twarzy i duże pokłady cierpliwości. Nie mogę pozwolić sobie na dzień w łóżku, zwierzęta czekają na jedzenie, dom na ogień w piecu. Nie wyjadę na urlop, jestem tu potrzebna każdego dnia. Tu L4 nie wchodzi w grę.

Dlaczego?
- W którąkolwiek pójdę stronę, jestem wolna. Wstaję codziennie rano i bez maski w postaci perfekcyjnego makijażu zaczynam nowy dzień. Idę do kóz, rozpalam w piecu. Proste codzienne czynności. Nie brakuje mi miasta. Czasami pod koniec mroźnej śnieżnej zimy mam dość noszenia drzewa, rozpalania w trzech piecach. Pod koniec zimy ręce mam szorstkie i poparzone i wtedy sobie myślę - mam tego dosyć. Ale i to szybko mija:) 



Kiedyś:)

 Teraz







Zdjęcia należą do Joli, znajdują się tutaj za jej zgodą


 P.S. 
Jolu wszystkiego co dobre na urodziny dla Ciebie! Pamiętaj Jolinkowo to Ty:) i tego się trzymajmy!

4 komentarze:

  1. Fajnie, że dziś Jola u Ciebie. Bardzo, bardzo tam u Niej pięknie i sielsko (nie mylić z sielankowo). Mogę tak pisać z czystym sumieniem. Żyję na wsi, nie tylko nocuję czy mieszkam. Ta wolność rekompensuje nam ból kręgosłupa i zniszczone ręce.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jola to fantastyczna babeczka, wyczarowała atmosferę, w której zatrzymuje się czas. A jej chleb, a ser kozi, mmmmmmm. Już za nimi tęsknie, wiosna idzie, trzeba odwiedzić Zawadkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki wielkie. Zaczynam drugie pół wieku w otoczeniu kóz, psów i gór. Na dole pod lasem mieszka stara kobieta, jest siwiutka i przygięta w pół. Często można ją zobaczyć jak prowadzi patrząc w ziemię swoje kózki na łąkę. Widok ten jest rozczulająco piękny. Wygląda trochę nieziemsko jak jakaś postać z przeszłości. Stara kobieta i jej kozy...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało nam się spotkać tę kobietę, faktycznie wygląda jak z bajki, jak z innej epoki ale to właśnie chyba tłumaczy tę granicę, która znajduje się na trasie do Joli. Takich miejsc już ze świecą szukać.

      Usuń