czwartek, 27 marca 2014

Cygan, Basia i On


On zawołał mnie kiedy zobaczył je w oddali. Bez zastanowienia pognałam do chałupy po aparat i dawaj biegiem za nimi. Spieszyłam się, bo jakby w las wjechali to przepadło. Nie zorientowałabym się, w którą stronę ich poniosło.
Szłam szybkim krokiem wzdłuż lasu i zobaczyłam ich za lekkim wzniesieniem. One stały u wozu, a On - woźnica trzymał w dłoni duży owalny kosz. Miał w środku coś co rozsypywał po łące.

Zbliżam się i wołam: - Szczęść Boże. – Daj Boże - odpowiada.
- Myślałam, że Pan do lasu po drzewo, a tu Pan coś sieje?
- A resztek sieczki mi zostało to po łące rozsypuję.
- My od Staszka – mówię. To my w jego chałupie mieszkamy – dodaję.
- A to wyście tak za chałupę przepłacili – słyszę:)
– No my, ale tak nam się spodobało, że co było zrobić jak pośrednik był.

Okazuje się, że to rodzina Staszka, a do tego teraz po sąsiedzku dom w dom z byłym właścicielem naszej chałupy mieszka.

- A konie jak się nazywają – pytam.
- Ten ciemny dopiero co kupiony. Imienia wymyśleć nie mogłem, bo ni to kary ni gniady, to się Cygan nazywa. Jak rejestrowałem, to się dziwili czemu Cygan. Tak wyszło. A ta to Basia.
- Zimnokrwista – mówię. Potwierdza.
- Ja koniki lubię. Do roboty w polu traktor mam. A koniki to zaprzęgnę jak pójść gdzie trza. Nogi już nie te, to podjadę.
- A dzieci macie? – pytam.
– A no nie.  Chrześniaków mam. Wesele niedawno było.

Kończy rozrzucać sieczkę. Wsiadamy razem na furę i jedziemy razem na bitą drogę.
- A Staszka niech Pan pozdrowi. Powie, że jak chałupa będzie gotowa to zaprosimy, żeby obejrzeli.
Przytakuje. Zjeżdżamy z miedzy.
- Prr – woła i ciągnie do siebie za lejce.
Konie stają, a ja wyskakuję.

Jeszcze tego samego dnia dowiaduję się, że do kawalera trafiłam.
Teraz rozumiem czemu taki uśmiech pod nosem miał jak o dzieci pytałam. Następnym razem w język się trzeba ugryźć.









Zdjęcia: Baba na wsi

2 komentarze:

  1. No i masz ci, Babo, placek! kawaler się trafił, a Ty mu o dzieciach ... podśmiechuję się z tego od rana; u nas kobyłki zawsze nazywały się Baśka, a konie, to pamiętam Maćka i Karego, a furmanka była jedynym środkiem lokomocji, do kościoła, oddalonego o 7 km, na targ w miasteczku; czasami rodzice zabierali mnie, ależ to była wyprawa dla dziecka; takie błękitne niebo na zdjęciach, a u nas leje od południa; zaplanowaliśmy na jutro i pojutrze Bieszczady, może przestanie? pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz opowiadałam właśnie temu kawalerowi, że jak u Dziadków byliśmy to tak jak u Ciebie też wozem do miasta do kościoła jeździliśmy:). Pogodę będziecie mieć na pewno:). Baba na wsi Ci to gwarantuje! Czekam na relację na Twoim blogu. Ściskamy!

    OdpowiedzUsuń