Pokonuje wiele tras, które się nawet czasem przecinają,
kiedy w końcu trafia na długie miesiące do naszej stodoły. Tam czeka na lepsze,
które niechybnie nastąpi.
Nasza pierwsza wanna. Nie w życiu:), ale w chałupie. Wiele ma
już za sobą, stara, żeliwna, ale póki da radę zostaje u nas.
Jej pojawienie się kolejny raz odmienia nasze życie w tym
miejscu. Poprzednie lato kąpiele są naprawdę ekstrawaganckie, ale ta
ekstrawagancja towarzyszyła mi już u Babci.
Rano nalewasz dużo wody do misek, albo balii. Czekasz, aż
minie największe słońce, bo do tej ekstrawagancji słońce jest jednak niezbędnie
– woda musi się nagrzać.
Wersja babcina
Wodę wynosisz za stodołę. Nie potrzebujesz kotar, zasłon
– bo osłania Cię wszystko co wokół, duży sad, za którym od południa znajduje
się potok i las, od wschodu ściana drzew, od zachodu brak sąsiadów i dzikie
chaszcze, a od północy stodoła i nieużywana od wielu lat obora połączona z tą
stodołą, za którą idziesz. Oprócz wszystkiego co w zwykłej łazience
potrzebujesz jeszcze kwarty do oblewania. To kąpiel jakiej w swoim życiu nie
potrafię przyrównać do żadnej innej…
Wersja Baby i Onego
Przy naszej chałupie taki wariant lux odpada. Mimo, że
bezpośredniego sąsiedztwa brak to jednak wstążka głównego traktu na górce wije
się w taki sposób, że choć rzadki, ale gdyby się trafił jakiś człowiek, mógłby jednak
coś dostrzec.
Nie ryzykujemy. Pierwsza cześć rytuału ma identyczny
scenariusz. Nalewamy wody do balii. Wystawiamy na słońce. A po południu i po
robocie, każda balia trafia do przydachu. Nie ma już może takich luksusowych
widoków jak u babci, ale kapiel niemal na powietrzu to z całą pewnością, muszę
powiedzieć inna jakość:).
Przydach zostaje, balie też. Zawsze gdy przyjdzie nam
chęć na ekstrawagancję to plener i akcesoria czekają w pogotowiu.
O, to bardzo solidna wanna, jeśli ciężka i żeliwna; u nas co sobotę szorowało się parnik i gotowało cały gorącej wody na kąpiele w balii; latem kąpiólki w szopie, a zimą już w domu; a jak była młocka, to woda gotowała się w takim esaku, silniku poruszającym młockarnię, i w niej zmywaliśmy kurz po pracy; tak, tak, nie wiadomo, kiedy człowiek zapragnie wziąć kąpiel na łonie natury; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńByły sprawdzone sposoby:)
OdpowiedzUsuńmy u Babci przynosilysmy wode ze studni do parnika[taki kociol z paleniskiem do parowania ziemniakow]potem drewno .mylysmy parnik potem nalewalysmy wode wiadrami a potem zapalalysmy ogien .mulysmy sie w stodole na klepisku w duzej balji. dwa wiadra staly obok i duzy garnuszek. nabieralo sie trochw zimiej, troche cieplej i polewalo sie z gory. potem mydeloko, szamponik i plukanko w ten sam sposob. jak byly zniwa i klepisko bylo zajete chodzilysmy za stodole w kukurydze. tam wydeptywalysmy sciezke i mala polanke i wszystko odbywalo sie podobie.chcialoby sie kiedys tak wrocic do tych czasow.
OdpowiedzUsuńTo są dopiero wspomnienia, prawda:)
Usuń