W ciągu zaledwie kilkunastu minut przenoszę się z tętniącego życiem Manhattanu, o klimatu małego galicyjskiego miasteczka...
Fizycznie już w domu, ale tak samo jak w miarę zbliżania się terminu powrotu, do mojej głowy przedzierały się myśli o tym jak już zielono musi być przy naszej chałupie, które zasiane w ogródku warzywa wzeszły, a jeśli wzeszły to czy nie przemarzły, czy nie miały za mało, albo za dużo wody, czy odnajdę je w gąszczu chwastów? – tak teraz dopiero składam obrazy i emocje, które zostawiłam za oceanem. I na stawiane jeszcze kilka dni temu pytanie:
Fizycznie już w domu, ale tak samo jak w miarę zbliżania się terminu powrotu, do mojej głowy przedzierały się myśli o tym jak już zielono musi być przy naszej chałupie, które zasiane w ogródku warzywa wzeszły, a jeśli wzeszły to czy nie przemarzły, czy nie miały za mało, albo za dużo wody, czy odnajdę je w gąszczu chwastów? – tak teraz dopiero składam obrazy i emocje, które zostawiłam za oceanem. I na stawiane jeszcze kilka dni temu pytanie:
A widzę przed sobą nie dosłownie, a w dużej przenośni prawdziwe,
małe galicyjskie miasteczko na kilka lat przed II wojną światową. Trudno mi
uwierzyć, że to co wokół dzieje się w samym Nowym Jorku, przez wielu uznawanych
za serce tego świata. Wystawy sklepowe skutecznie opierają się współczesnym
trendom, podobnie wygląd samych sklepów. Nikt nie myśli w tym miejscu, żeby
było atrakcyjnie, kusząco dla klienta, który nie powstrzyma się przed kupnem
tego co niepotrzebne, dzięki zastosowaniu przez sprzedawcę odpowiednich
tricków. Te miejsca przywodzą mi na myśl, małe miejskie sklepiki, które oglądam czasem na zdjęciach zrobionych wiele lat temu.
I gdyby nie te nowoczesne
limuzyny, luksusowe auta, które stoją przy krawężniku, czy przemykają przez
ulice, wzdłuż, których idziemy, pomyślałabym: „To nie ten świat, jestem gdzie
indziej”.
Tak wygląda część dzielnicy
Williamsburg na Brooklynie, gdzie żyją ortodoksyjni Żydzi. Czujemy, że jesteśmy
bacznie obserwowanymi intruzami. Nieufnie patrzą na nas kobiety z dziećmi w
wózkach. Każda z nich w czarnym płaszczyku, cielistych lub czarnych grubych
rajstopach, spódnicy lub sukience sięgającej za kolana. Na głowie obowiązkowo
chustka, czapeczka lub toczek. Mężatki rozpoznaję po perukach. Ortodoksyjne
Żydówki po ślubie mają obowiązek golenia głowy, a naturalne włosy zastępują
peruki. Mam wrażenie, że dla niektórych z nich fikuśny toczek, usta pomalowane
różową szminką, czy róż na policzkach to jedyne szaleństwo, na które mogą sobie
pozwolić.
Chasydzi w dużych kapeluszach, długich czarnych kapotach, białych
koszulach i długich pejsach. Większość z nich idzie szybkim krokiem, jakby byli
już spóźnieni i musieli pędzić na umówione spotkanie. Dzieci, dla których rozrywką
jest jazda na rowerku. I to one spoglądają na nas z największym zaciekawieniem.
One są tak samo ciekawe nas, jak my ich i próbujemy zapamiętać jak najwięcej
szczegółów z tego miejsca, bo odwagi do bezkarnego robienia zdjęć nie mam…
Zdjęcia On i Baba na wsi
Cieszę się że jesteś. Za kilka dni zapytam " jak Ci się podobało w Stanach". Dziękuję za wspaniałe zdjęcia i klimat galicyjskiego miasteczka. Niestety u nas już się tego nie znajdzie. Zostało zmiecione i starte na pył. Czasami tylko w jakimś małym miasteczku mam wrażenie, że przeniosłam się w czasie choć trochę. A swoją drogą to niesamowite jest, taka dzielnica. Pozdrawiam, Ol-ka.
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo mi miło. Co do tego miejsca, to wiedziałam, że jest w Nowym Jorku. Nigdy nie pomyślałam, że uda mi się kiedyś tam być. I przyznam słyszeć o tym miejscu to coś zupełnie innego niż nagle się tam znaleźć.
OdpowiedzUsuń